- autor: krajek, 2012-04-01 21:37
-
Prima aprilisowe spotkanie. Koszmary z meczu z Beskiem wróciły!!!
Pogoda sprawiła nam niezłego psikusa. Zamiast kwietniowego, wiosennego słoneczka, przyszło nam rozgrywać kolejny mecz w warunkach z jakimi mamy zazwyczaj do czynienia w listopadowych kolejkach rundy jesiennej, bądź w czasie zimowych sparingów. O pozostanie na 3 miejscu, wywalczonym przed tygodniem, musieliśmy walczyć z drużyną z Pisarowiec. Przeciwnik chciał zmazać plamę jaką dał jesiennym występem na naszym stadionie przegrywając wówczas 5:0. Wiadomo było, że mecz rozgrywany na małym boisku w pod sanockiej miejscowości będzie ciężką przeprawą, zwłaszcza, że nasza forma dalej pozostaje wielką niewiadomą. Na rozgrzewce kontuzję zgłosił Wojtaszek, dzięki czemu konieczne stało się przemeblowanie defensywy. Rozwiń >>>
Ciężko opisywać wczorajsze spotkanie zwłaszcza, że do 60 min graliśmy bardzo dobre zawody. Byliśmy drużyną dojrzalszą, długo utrzymywaliśmy się przy piłce, zmuszając gospodarzy do biegania. Stwarzaliśmy też zagrożenie pod bramką Pisarowiec. Groźnie strzelał J. Krajewski (dwukrotnie), Kowalczyk, Sowa, Gierula, a ładną bramkę zdobył Osiniak strzałem zza 16-nastki pod poprzeczkę. Po pierwszych 45 min zadowoleni opuszczaliśmy murawę. W niej gospodarze właściwie nie stworzyli żadnej klarownej sytuacji. Pierwsze 10 minut po wznowieniu gry nie zwiastowało tragicznego końca. W 50 min J. Krajewski przymierzył z wolnego, jednak bita z 18m piłka ostemplowała słupek! Po chwili zawodnik ten, za krytykowanie orzeczenia sędziego otrzymał żółtą kartkę (kapitan gospodarzy stwierdził, że jego faul był ewidentny!), a nasz trener z obawy żebyśmy nie kończyli meczu w 10-tkę ściągnął J. Krajewskiego z boiska.
Po chwili jeszcze dobrym strzałem z narożnika polka karnego popisał się Sowa. A później... jak w jesiennym meczu z Beskiem coś się zacięło. Cofnęliśmy się na własną połowę, oddając inicjatywę gospodarzom. Ci rzucili się na nas i w odstępie 3 minut strzelili dwie bramki, a właściwie z kilku metrów wepchali je do siatki. Nagle całkowicie straciliśmy wiarę we własne możliwości i czekaliśmy tylko do końcowego gwizdka. Meczu nie dograł Kowalczyk, który wyleciał z murawy za dwie żółte kartki. W ostatniej minucie ładnym strzałem głową z tzw. szczupaka gospodarze przypieczętowali zwycięstwo.
Przyczyna porażki? Ciężko cokolwiek wymyślić. Do 60 min na tle świstającego piłkę w przód przeciwnika wypadaliśmy niezwykle korzystnie. Nie można zgodzić się z poglądem wyrażonym przez trenera Konrada Burego, że główny rozjemca bardzo dobrze prowadził zawody (opis meczu na prowadzonej przez niego stronie). Sędziowanie było bardzo tendencyjne, a kartkowe upomnienia wyciągane tylko w jedną stronę. Z pewnością mecz przy panujących, ciężkich warunkach nie był ostry, a zawodnicy po meczu uścisnęli sobie dłonie i pogratulowali za walkę. Dzięki pracy pana z gwizdkiem w kolejnym arcyważnym meczu z liderem będziemy musieli radzić sobie bez dwóch istotnych dla nas zawodników. Gorycz, gorycz, gorycz. Do zobaczenia w Wielką Sobotę.
P.S. dla zorientowanych na poprawę poniedziałkowego humoru.
– Nauczyciel wych. fiz. na lekcji- „Pamiętaj Krzysiu nie należy jeść gliny wymieszanej z wapnem, bo nie ma ona żadnych wartości odżywczych.” (upomnienie nie poskutkowało na starość:-))